Wielka tajemnica Emeryka.



         Drogi czytelniku – zgłębiając wraz ze mną tajemnicę intrygującej i zabytkowej figury w Nowej Słupi musisz pamiętać, że wszystko co zostało tu zapisane, jest jedynie hipotezą, nie zaś udokumentowaną i udowodnioną teorią. Ja, autor tego tekstu, nie mam ambicji spierania się z naukowymi autorytetami, ani przekonywania lub udowadniania czegokolwiek... Pragnę podzielić się jedynie własnymi spostrzeżeniami i przemyśleniami, które są dalekie od oficjalnego, naukowego zabobonu...

         Liczba udowodnionych teorii, które zostały później podważone jest ogromna. W środowisku naukowym zdarzają się również fałszerstwa i tendencyjne interpretacje otrzymanych wyników badań. Wyliczenie choćby części takich przypadków wymagałoby wydania oddzielnej broszury. Nie ma logicznych podstaw do bezkrytycznego przyjmowania każdej informacji opatrzonej etykietką “naukowa”.

         Tak jak to było przed wiekami, tak i teraz, przez szczyt Łysej Góry przelewa się ludzki strumień, który dziś osiągnął już rozmiar potężnej Amazonki. Współczesny turysta, uzbrojony najczęściej w kamerę video, gruby portfel i nowoczesną wiedzę z grymasem pobłażania na twarzy przysłuchuje się wynurzeniom przewodników, podświadomie mając im za złe, że nie migoczą w trakcie przemieszczania i że nie są kierowani joystickiem. Wszystko to sprawia, że świat w który wkroczyli będzie dla nich zamknięty a obrazy które dane im będzie oglądać pozostaną płaskie – jednowymiarowe. Tymczasem nawet niewielka próba niekonwencjonalnego myślenia pozwala dostrzec pierwszą, drugą a może nawet i trzecią warstwę znaczeniową tej Ziemi – którą bez wątpienia wyczuwał Stefan Żeromski, pisząc o Puszczy Jodłowej jak o istocie wolnej, należącej jedynie do Boga...

         Podejmijmy więc ten trud największy, cięższy od pracy w kopalni lub w kamieniołomach i wyzbywając się uprzedzeń, stereotypów i zahamowań – pomyślmy.

         W pobliskim Bodzentynie, przy płn.-zach. narożniku górnego rynku, trafimy na zabytkową kolegiatę, fundowaną w latach 1440¸ 54 przez kardynała Zbigniewa Oleśnickiego. W kruchcie kościoła znajdziemy bez trudu tablicę erekcyjną, która bynajmniej nie jest jedyną wspaniałością tego obiektu. Nawet w poważnych przewodnikach spotyka się jej opis tłumaczący, że przedstawia ona fundatora wręczającego model {miniaturę} świątyni Matce Boskiej. Interpretacja taka jest wynikiem głębokiego niezrozumienia istoty całej sprawy, spowodowanego wysokim poziomem nowoczesnej wiedzy, którą dysponował autor danego opisu.



Gdyby płaskorzeźbę tę mogła skomentować jakaś niepiśmienna staruszka z pobliskiej wsi – powiedziałaby nam, że wielki pan Oleśnicki wręcza cały ten kościół { nie żadną miniaturę ! } Maryi i że od tej chwili jest on wyłącznie Jej własnością. O paradoksie !   – to właśnie nasza niepiśmienna staruszka miałaby rację !

         Wydawać się może, że taka subtelna różnica { świątynia – czy jej model ?} nie ma w swej istocie szczególnego znaczenia. Zapewniam, że to tylko pozory... Ten sam mechanizm powoduje, że dla współczesnego człowieka wiele przekazów z przeszłości pozostaje nieczytelne, pomimo że dla dawnych “prymitywnych i prostych” ludzi były oczywiste. Spacerowicze odpoczywający w Łazienkach Królewskich w Warszawie, rzadko kiedy zastanawiają się nad symbolicznym znaczeniem spotykanych tam rzeźb i nad ich wzajemnymi relacjami. Są one powszechnie odbierane jedynie jako dekoracja.

         Któż zaprzątałby sobie głowę informacją, że rzeźba umieszczona we wschodnim narożniku południowego tarasu Pałacu Na Wodzie symbolizuje Wisłę, a w zachodnim  – rzekę Bug. Zatem Stanisław August Poniatowski spoglądając ze swojego gabinetu na piętrze, miał przed oczami alegorię Ojczyzny. Tego typu przekazy utrwalane w ubiegłych stuleciach a nawet tysiącleciach bez użycia pisma nie są niczym wyjątkowym ani w Łazienkach, ani w Warszawie, ani w całej Polsce i świecie. Pod względem symboliki wspomniana wcześniej tablica erekcyjna z bodzentyńskiego kościoła niewiele różni się od starożytnych egipskich przedstawień, gdzie żona faraona była prawie zawsze mniejsza od swego boskiego małżonka, jednak znacznie przewyższała nawet najdostojniejszych poddanych. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z rzeczywistym wzrostem żywych pierwowzorów. Podobnie relacje dają się odkryć na naszej tablicy erekcyjnej. Klęcząca postać kardynała Oleśnickiego trzyma skromny podarek – świątynię. Nad wszystkim dominuje postać tronującej Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Jest to przekaz intuicyjny i tak stary jak sama ludzkość. Sięgnijmy dla przykładu aż do kręgu kultury starożytnej Lewantyńskiego Półksiężyca:



Stylizowane drzewo wraz z owocami jest tutaj odpowiednikiem współczesnego pojęcia “gałąź wiedzy” { mądrość } a byk symbolizuje siłę witalną, moc – zdolność przetrwania.

         Ludy starożytne nie interpretowały tego i innych podobnych dzieł w kategoriach artystycznych. Rysunki i rzeźby podobne do przedstawionego wyżej, miały bardziej praktyczne i przyziemne zastosowanie. Były one po prostu przekazem informacji – jednak nie w formie pisma, lecz znaku plastycznego. System ten całkiem nieźle funkcjonuje do dzisiaj, choć nie zdajemy już sobie sprawy z jego genezy. Niepiśmienny przedszkolak z dużą łatwością trafi do toalety, jeśli tylko jego ukochana mama powie mu, że musi szukać drzwi z rysunkiem chłopczyka i unikać wejść oznaczonych konturem dziewczynki. Gdy nasz chłopczyk urośnie, zacznie identyfikować nawet flagi i godła państwowe. Natomiast sztuka rozpoznawania herbów rodowych zaczyna być już zabawą przeznaczoną wyłącznie dla intelektualistów i doczekała się nawet własnej nazwy... Pomimo wszystko mamy powszechną skłonność do traktowania swych przodków jako istot bardziej prymitywnych od nas samych, bo pozbawionych dostępu do osiągnięć wszechstronnej współczesnej wiedzy. Mylimy się strasznie – a nasza postawa jest arogancją czystej wody ! Jak bardzo złudna może być taka pewność siebie niech zilustruje poniższy przykład:


         W Skarżysku Kamiennej na ulicy Wiejskiej 4 mieszkała w naszej, II połowie XX wieku Katarzyna Kłys, niewiasta – wykopalisko. Z racji swoich upodobań do długich leśnych wędrówek { nawet w późnej starości } przezywana była przez swą współlokatorkę mianem “Leśny zwirz”. Bogobojna owa niewiasta była osobą niepiśmienną. Ponadto – co nie do wiary – w żaden sposób nie dała sobie wytłumaczyć, że ziemia jest kulą i że Amerykanie już kilka lat temu wylądowali na księżycu. W jej pojęciu niebo znajdowało się tuż nad chmurami a o pogodzie decydowali Płanetnicy.
{Byt niematerialny z ludowej mitologii o pewnych atrybutach boskości. Relikt wierzeń przedchrześcijańskich.}

        Świat tej z gruntu dobrej i porządnej kobiety opisywały pojęcia żywcem wyjęte ze średniowiecza. Według współczesnych kryteriów oceny była więc jednostką nader prymitywną. Ze swych długich leśnych wędrówek przynosiła często duże kosze grzybów. Wiedzę o nich { i o leśnym środowisku } odziedziczyła po swych jeszcze bardziej prymitywnych wiejskich przodkach. Wśród różnych rodzajów grzybów z koszyka Cioci Kasi – “Leśnego zwirza” znaleźć można było jeden gatunek szczególny, nazywany Solonką. Grzyb ten miał dla mnie zawsze wygląd identyczny z białym muchomorem.  W jego rozpoznawaniu “Leśny zwirz” był prawdziwym autorytetem. Nikt w całej rodzinie { ze mną włącznie } nie śmiał go spożyć bez “ekspertyzy” Cioci Kasi. Smakował wybornie i był przez całą rodzinę konsumowany z apetytem w dużych ilościach – co nieraz wprawiało w ogromne zdumienie przypadkowych postronnych obserwatorów. Należy przy tym stanowczo zaznaczyć, że był on przyrządzany w sposób identyczny jak wszystkie pozostałe a najczęściej wprost razem z innymi grzybami. Niestety, “Leśny zwirz” zabrał ze sobą do grobu sztukę rozpoznawania tej nietrującej odmiany białego muchomora. Jest możliwe, że dziś nawet autorytety ze stacji badawczej na Świętym Krzyżu nie interesują się takim gatunkiem grzyba. Cóż za strata ciekawej informacji – pochodzącej { zwróćmy uwagę } od bardzo prymitywnej niewiasty... A może to my nie jesteśmy aż tak bardzo wspaniali ? Skoro zwykła wieśniaczka posiadała taką umiejętność, jakąż wiedzą mogli dysponować Benedyktyni z klasztoru na Św. Krzyżu. Jak ocenić, ile cennej wiedzy mogło być zawarte w ręcznie przepisywanym a obecnie rozproszonym, zniszczonym i zaginionym księgozbiorze klasztornym. Wszak ci pracowici zakonnicy specjalizowali się także w fabrykowaniu lekarstw, a na legendarne bogactwo klasztoru składały się również cenne wota z wdzięcznością ofiarowane przez ozdrowieńców.

        Zwykła szara rzeczywistość może okazać się bardziej fantastyczna od modnych obecnie powieści “fantasy” – trzeba jednak zdobyć się na rzecz najtrudniejszą – nie lekceważyć codzienności. Do tego typu codziennych – niecodziennych zjawisk należy brzydka i nieciekawa figura Św. Emeryka, nazywana słusznie Pielgrzymem. Dopóki kierując się nowoczesną naukową metodologią, skupiać będziemy cały potencjał badawczy na samej figurze, pozostanie ona milcząca i zimna jak głaz. Jeśli jednak wyzbywając się uprzedzeń, spojrzymy na nią w szerszym kontekście – odkryjemy przekaz zadziwiający i niesamowity w swej oczywistości.

       Sądząc z opisów pochodzących z przeszłości, kiedy szczegóły rzeźby nie były zatarte w obecnym stopniu, Pielgrzym odziany był w szaty podobne do zakonnych. Pod Jego prawym ramieniem można odkryć ślady podręcznej torby podróżnej. Klęcząc, składał przed sobą dłonie w modlitewnym geście. Wątpliwe jest zatem, by figura Pielgrzyma pochodziła z czasów przedchrześcijańskich. Cała postać jednoznacznie określa dwa kierunki:

1. Do miejsca kultu na szczycie Łysej Góry.

2. Ku pobliskiej dolinie – gdzie dawne miejscowości Stary i Nowy Słup, obecnie zwane Starą i Nową Słupią.

        Kierunek 2 wydawać się może z pozoru wydumany – bo utworzony na zasadzie przeciwieństwa. Byłaby to bez wątpienia zupełna racja, gdyby nie pewien drobny szczegół. Wędrując w dół drogą, która tu niewątpliwie istniała od bardzo dawna, dotrzemy w okolice innej ciekawej figury. Materiał z którego została wykonana, jej rozmiary oraz “dłuto” zdradzają, że wyszła ona spod rąk tego samego “artysty”. Wyraz “artysty” napisałem w cudzysłowie dla przypomnienia faktu, że tylko my współcześni mamy maniakalną skłonność do rozpatrywania wszystkiego w kategoriach estetycznych – zapominając o praktycznej funkcji dawnych dzieł. Figurę tę można odnaleźć po wewnętrznej stronie muru otaczającego kościół parafialny w Nowej Słupi. Przedstawia ona dojrzałą niewiastę o kształtach ukrytych pod obszerną szatą. Jej ręce złożone są do modlitwy – podobnie jak ręce Emeryka. Głowę przykrywa korona o kształcie zastrzeżonym dla stanu duchownego.



       Korona zwieńczona owalnie { zamknięta pałąkowato od góry } – w odróżnieniu od symbolu władzy świeckiej { królewskiej } jakim jest korona o zwieńczeniu otwartym { ostrym }.

       Cała Jej postać emanuje spokojem i bezruchem. Jest oczywiste, że rzeźba jest starsza od muru w który została wkomponowana i wysoce prawdopodobne, że pierwotnie ustawiona była w nieco innym miejscu. Przynależy ona jednak do doliny w której rozlokowało się miasto – w odróżnieniu od Pielgrzyma, który odwrócił się od tego miejsca plecami {!!!} i zdaje się podążać { szata posągu wlecze się po ziemi } ku sanktuarium na szczycie.

      Postawmy się zatem w sytuacji pątnika, który dotarł w okolice figury Św. Emeryka. Mamy do wyboru dwie drogi:

1. Ku dolinie, gdzie w pobliskim miasteczku możemy zaspokoić wszelkie potrzeby swego ciała { gospoda } i ducha { kościół }.

2. Trudną drogę ku szczytowi i sanktuarium.

Którą z tych dróg wybierzemy zależeć będzie wyłącznie od nas samych.

         Odkrywamy zatem pierwszą warstwę znaczeniową Pielgrzyma. To jest drogowskaz – może trochę inaczej wykonany, ale spełniający identyczną funkcję jak współczesne drogowskazy informujące: w lewo – do Warszawy, w prawo – do Krakowa. Przy porównaniu jakości obu typów drogowskazów zdecydowanie wygrywa Św. Emeryk. Działa skutecznie nawet wówczas, gdy podróżnik jest niepiśmienny ! Nawet osoby o przeciętnej wrażliwości zauważą jednak natychmiast podtekst zawarty w sytuacji wędrowca, który tu dotarł.

         Druga warstwa znaczeniowa jest dość wyrazista dzięki obecności kamiennej Baby, która “panuje” w dolinie. Pątnik idący w Jej kierunku dąży ku temu co cielesne, przyjemne i grzeszne. Kieruje się ku zaspokojeniu żądz własnego ciała w pobliskim miasteczku { gospodzie }. Może tam również oczekiwać pociechy duchowej – takiej, jaka z założenia ma być dostępna zwykłemu śmiertelnikowi. Czeka go droga krótka i nie wymagająca wielkiego wysiłku. Kierunek przeciwny, będący dokładnym zaprzeczeniem drogi w dół, prowadzi ku świętości. W tym kontekście figura Pielgrzyma nosi wszelkie znamiona duszy ludzkiej, która tym bardziej oddala się od spraw ciała im bliżej przystąpi do Boga. Nie istnieje możliwość zamiany miejsc ustawienia obu posągów. Św. Emeryk stałby się wtedy symbolem bluźnierstwa i supremacji kobiecości. Tak oto stykamy się z zapisem ideologii średniowiecza, bez konieczności posługiwania się wiedzą nabytą w ciągu wielu lat żmudnej edukacji. Poznajemy ją łatwo i odruchowo, w sposób który powoduje, że zapada ona w najgłębsze pokłady naszej podświadomości. Emeryk udzielił nam zatem lekcji takiej samej, jakiej udzielał przed wiekami każdemu przechodniowi – nawet prostemu chłopu.

         Istnieje i trzecia warstwa znaczeniowa tego niesamowitego posągu. Nie jest ona jednak tak łatwa do zrozumienia jak dwie poprzednie. Wymaga bowiem pewnej znajomości Pisma Świętego, co nawet dziś, w czasach gdy wszyscy posiedli umiejętność czytania – należy do rzadkości. Nie pozostaje zatem nic innego, jak zacytować przynajmniej jeden z odpowiednich fragmentów:

“Stworzył tedy Bóg człowieka (...) mężczyznę i niewiastę stworzył je.” – { 1 Moj. rozdz. I werset 27, przekład ks. Wujka.}

         Dzięki interpretacji pochodzącej wprost z katolickiego programu telewizyjnego “Słowo na niedzielę” wiemy, że Święty Emeryk to zaledwie połowa człowieka. Drugą jego połowę stanowi kamienna Baba z Nowej Słupi. Wszak Bóg stworzył jednego człowieka – mężczyznę i niewiastę ! I tak oto, to co do tej pory wydawało się proste i banalne, ukazuje swą niesamowitą i fantastyczną twarz. Pielgrzym i Baba stają się symbolami podwójnej natury człowieka – jego świadomości i podświadomości. Czyżby pojęcia którymi szafuje współczesna psychologia znane były już we wczesnym średniowieczu ? Odpowiedź wydaje się twierdząca i choć na takie rozwarstwienie natury ludzkiej używano innych określeń – bez wątpienia znano je doskonale. Wiedziano zatem, że pierwotne ludzkie instynkty właściwie nie różnią się od instynktów zwierzęcych. Zdawano sobie również sprawę, że ta część dzieła Stwórcy pozostaje praktycznie niezmienna i jest fundamentem naszej cielesności. Toteż Baba z Nowej Słupi została przedstawiona w pozycji statycznej. Wiedziano, że instynkty te są automatyczne i inicjowane poza naszą świadomością, która może podejmować działania w kierunku ich pełnego zaspokojenia { droga w dół od figury Pielgrzyma }, lub przeciwnie – próbować je okiełznać { droga w górę ku Świętokrzyskiemu Sanktuarium }. A cóż z naszą świadomością symbolizowaną przez figurę Św. Emeryka. Bez wątpienia nie jest tak nieruchoma jak Baba i uwidacznia dążność do podnoszenia się na wyższy poziom. Czym zatem jest wzrastający poziom świadomości ? Przecież nie jest to nic innego jak proces poznawczy, dążność do ogarniania coraz większych horyzontów { droga w górę } i zbliżania się do źródła prawdy i wiedzy. Cóż się stanie w chwili, w której ludzkość zdobędzie całą wiedzę możliwą do zdobycia i dane jej będzie dowolnie czerpać ze źródła prawdy ? Będzie to stan w którym już nic nie będzie do zrobienia i znikną wszelkie cele. Nastąpi chyba koniec świata... Cała pociecha w tym,  że proces ten postępuje niezmiernie powoli – rzekłbyś w tempie jednego ziarnka piasku lub maku rocznie... W tempie takim, w jakim zgodnie z legendą figura Św. Emeryka porusza się ku szczytowi co roku...

        Możliwe, że wszystko co zostało tu opisane to tylko suma zbiegów okoliczności. Czy nie jest ich jednak zbyt wiele? Czy takie nagromadzenie zbiegów okoliczności może być zbiegiem okoliczności? Doprawdy – trudno wykluczyć jakąkolwiek ewentualność. Spróbujmy zatem zsyntetyzować nasze przemyślenia na wykresie:


Iluż turystów zdaje sobie sprawę, iż wspinając się Drogą Królewską do klasztoru na Św. Krzyżu odbywa swą wędrówkę aż w trzech wymiarach, z których tylko jeden jest wymiarem geometrycznym? Czy upadłszy na kolana przed relikwią Krzyża Świętego i odmówiwszy krótką modlitwę przed obrazem Trójcy Przenajświętszej mamy prawo odczuć choćby najmniejsze uczucie spełnienia? Spójrzmy na zwieńczenie ambony usytuowanej na prawo od prezbiterium. Oto figura Jana Chrzciciela wołającego na puszczy... Dlaczego właśnie Św. Jan a nie np. Św. Benedykt - parton tegoż klasztoru {?!} wyciąga ku nam rękę z wysokości? Co chce nam powiedzieć?

        Nie otrzymamy odpowiedzi na żadne z tych pytań, dopóki nie zdamy sobie sprawy, co oznacza “wołanie na puszczy”. Nieporozumienie spowodowane jest sposobem przekładu na nasz język tekstów biblijnych i zostało skorygowane przez Benedyktynów Tynieckich w Biblii Tysiąclecia z 1971r. Oznacza ono zatem tyle, co wołanie na pustyni - czyli w pustkę. Zatem Św. Jan Chrzciciel mówi do ludzi święte słowa – ale nie wszyscy chcą Go słuchać... Jego obecność nad głową wygłaszającego kazanie zakonnika, ma przypominać uczestnikom mszy świętej, że wypowiadane stąd słowa mają docierać do serc i umysłów, a nie przechodzić mimo uszu.

        Iluż światłych ludzi znajdowało się po wielokroć w sytuacji Św. Jana? Wspomnijmy na Kopernika, który swe rewolucyjne dzieło długi czas trzymał w ukryciu przed światem, zdając sobie doskonale sprawę z reakcji uznanych autorytetów na oczywistą prawdę. Jak wiele minęło czasu od chwili, w której autorytety naukowe pokpiwały sobie z prof. Sedlaka i jego teorii o życiu krzemowym, zrodzonej właśnie tu – na Św. Krzyżu? Zatem i ty drogi turysto nie bądź niedowiarkiem. Jeśli przewodnik mówi Ci, że Pielgrzym jest człowiekiem zaklętym w kamień – uwierz mu, bo to niezwykle prawdziwa legenda... Świat którego próg przestąpiłeś odwiedzając Ziemię Świętokrzyską jest bardziej fantastyczny od filmów o kosmitach. Jeśli jesteś typowym dzieckiem nerwowej ery informatycznej, podzielę się z Tobą zagadką odkrytą w trakcie zwiedzania tutejszych świątyń. Jej treść stanowią słowa z Ewangelii Św. Jana:



      Słowo jest informacją przekazywaną pomiędzy ludźmi. W dawnych czasach nie istniało pojęcie “informacja”, lecz co oznacza słowo “słowo” wiedział każdy. Wielka to strata, że nie ma już telewizyjnych programów “Słowo na niedzielę”. Może w nich znalazłbym odpowiedź, czy zastąpienie wyrazu “Słowo” słowem “Informacja” jest właściwe... Wnioski byłyby niezwykle interesujące – wystarczy jeszcze raz spojrzeć na wykres.

Załączam turystyczne pozdrowienie 
   


                                                                Krzysztof Majcher

Powrót






MENU


DOMOWA
  Powrót na stronę domową.


lysa.gora@wp.pl
Radosny licznik odwiedzin



Krzysztof Majcher © Copyright 2005 (e-mail:  webmaster)